Nie jest tajemnicą, że nadchodzący film science-fiction reżysera Zacka Snydera o buncie przeciwko imperium zła pierwotnie miał być filmem Star Wars. Pomysł został zaproponowany podczas kręcenia Man of Steel, pomysł, który niestety został odrzucony przez Lucasfilm. Zamiast trzymać język za zębami, Snyder przerobił swój film i tam i wtedy narodził się Rebel Moon, który zostanie wydany w dwóch częściach na Netflix.
W wywiadzie dla magazynu Empire (dzięki, Screenrant), wyjaśnia, dlaczego cieszy się, że Rebel Moon nie stał się filmem Star Wars i dlaczego cała sprawa okazała się czymś w rodzaju błogosławieństwa. A wszystko sprowadza się do wolności twórczej, czegoś, co jest dziś bardzo rzadkie w dużych firmach filmowych. Miał to do powiedzenia na ten temat:
"Myślę, że to było błogosławieństwo na wiele sposobów. Kreatywnie jest szeroko otwarty. W tym momencie wszyscy jesteśmy trochę ukształtowani przez Gwiezdne Wojny. Nie możesz nie być. Ale to, co się dzieje, to w opowiadaniu, robi się dziwniej. Jest inaczej, bo mam inny punkt widzenia. Można powiedzieć, że można by pomyśleć: "Och, to coś w rodzaju Gwiezdnych Wojen, ale kiedy w nich jesteś, to nie jest". Mieliśmy spotkania pitchingowe na naszych zajęciach filmowych. "
Ci z nas, którzy lubią filmy Zacka Snydera, odetchnęli z ulgą, że firma, którą Disney nie dostał w swoje ręce w tym nadchodzącym kosmicznym filmie, bo jeśli będziemy mieli szczęście, może to być początek czegoś naprawdę dobrego.