To nie burze czy meduzy były największą przeszkodą dla pływaczki Trudy, kiedy postanowiła pobić rekord świata – to patriarchalne społeczeństwo nieustannie chciało postawić ją na swoim miejscu, tak jak wiele innych kobiet w ponurych latach 20. Pływanie w górę rzeki nigdy nie leżało jednak w charakterze Ederle, a w 1926 roku stała się, jak to nazywali dziennikarze, "Królową Fal" po tym, jak udowodniła światu, że się myli.
"Młoda kobieta i morze" to oparta na faktach historia Gertrude Ederle, półgłuchej pływaczki, która sprawiła, że niemożliwe stało się możliwe, stając się pierwszą kobietą, która przepłynęła kanał La Manche. Gwiazda Gwiezdnych Wojen, Daisy Ridley, gra postać historyczną z zapałem i iskrą, a każda przeszkoda tylko wzmacnia jej determinację, by przepłynąć wyścig. To klasyczny film sportowy pod każdym względem: jest optymistyczny i ognisty, ale jest też przewidywalny i tak przesadzony, jak to tylko możliwe. Naprawdę nie ma potrzeby wprowadzania innowacji w przepisie na udany film sportowy, ponieważ Młoda kobieta i morze nie pretenduje do bycia czymś więcej: dobrze zrealizowanym i przyzwoitym filmem, który tak naprawdę nie wyróżnia się z tłumu.
Problem w tym, że twórcy filmu nie pozwalają na żadne napięcie, ponieważ historia jest oczywista od samego początku. Nie ma w tym filmie nic, co sprawiłoby, że widz zwątpiłby w ostateczny triumf Trudy, ponieważ widzieliśmy już tę samą historię tysiące razy. Można by się spierać, że można się tego spodziewać po tego rodzaju filmach sportowych i że celem filmu jest inspiracja, a nie oderwanie się od znanego szablonu biograficznego. Tak czy inaczej, jest tu wiele podnoszących na duchu momentów, zajmujących się nie tylko historią życia Ederle, ale także walką kobiet o poważne traktowanie w społeczeństwie, które patrzyło z góry na prawdziwy potencjał kobiet. Jest pozytywna energia, która przenika tę historię dla tych, którzy szukają czegoś orzeźwiającego i pełnego nadziei. Nie jest on jednak szczególnie wciągający i mam wrażenie, że sentymentalny film idzie o kilka za dużo na skróty, by słodycz zwycięstwa smakowała tak, jak powinna.
Nie jest to jednak zły film. Jako dramat historyczny jest to szczególnie dobrze wyglądająca interpretacja surowego Nowego Jorku XX wieku, a Norweg Joachim Rønning ma udokumentowane doświadczenie w inscenizowaniu historii na morzu po filmach takich jak Kon-Tiki i Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara, w których szybko zostajesz porwany na szalonej ścieżce Ridleya do zwycięstwa. Tempo jest tak szybkie, jak płetwy Trudy i chociaż kilka postaci drugoplanowych może na dłuższą metę wydawać się nieco płaskich, trudno nie kibicować Trudy. Jeśli już, to film jest miłym przypomnieniem o prawdziwej Trudy i ponadczasowym przesłaniu, aby nigdy nie rezygnować ze swoich marzeń - nawet jeśli oznacza to pływanie zarówno przez uprzedzenia, jak i meduzy.