Polski
Gamereactor
recenzje
Wolfenstein: Youngblood

Wolfenstein: Youngblood

B. Junior Blazkowiczówne dwie

HQ
Wolfenstein: Youngblood

Kapitan Blazkowicz zaginął. Zniknął z domu w meksyku, martwiąc tym rodzinę, nie zostawiając ani słowa o tym gdzie i po co się udaje. Zostawił natomiast słaby trop, żonę w podeszłym wieku i dwójkę córek w okresie buntu - które nie pozwolą sobie na siedzenie bezczynnie, gdy los ich ojca pozostaje nieznany.

I w ten sposób lądujemy w grze z uniwersum Wolfensteina, w której nie wcielamy się w jedyną osobę, która ma prawo nazywać się protagonistą serii - a zamiast tego, w jedną z jego dwóch córek ruszających do walki z nazistami jednocześnie.

Wolfenstein: Youngblood
To jest reklama:
Wolfenstein: Youngblood

Jest wiele powodów dla których ocena Youngblood wypada słabo. Jednak największą i podstawową z nich jest oskarżenie, że Youngblood nie ma z Wolfensteinem nic wspólnego.
I jest to niezwykle ważne wyrażenie. Wielu graczy nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że Youngblood nie jest odsłoną Wolfensteina - a jego spinoffem.

Ciężko stworzyć w takim pośpiechu - i w stanie, w jakim znajduje się Bethesda - grę, która łączyłaby przyzwoitą mechanikę z wciągającą fabułą. Fabuła nigdy nie była wybitnie mocną stroną coopów (patrz: Resident Evil 6) i tak jest też tym razem. Gra dodała drzewko umiejętności i ulepszeń broni, ku szoku fanów zmieniając klasycznego shootera w krzyżówkę Wolfensteina z erpegiem. O ile potrzeba takich zmian jest kwestią sporną, to zdecydowanie dodaje coś, do czego można dążyć podczas rozwijania postaci w wybranym przez nas stylu. Co więcej, jak na coop Youngblood nie wypada aż tak blado. Lokacje są bardzo przestrzenne i nie każde pomieszczenie jest wypełnione przeciwnikami - zachęca graczy do skradania się i flankowania przeciwników, wykorzystywania potencjału coopa w większej skali niż tylko klasycznego "potrzeba dwóch graczy, aby otworzyć drzwi".

Wolfenstein: Youngblood
To jest reklama:
Wolfenstein: Youngblood

Co więc jest problemem?

Sparzywszy się na niezliczonych przykładach "odmieniania" popularnych marek, gracze nastawili się na obecność bliźniaczek w grze jako wciskanie na siłę postaci żeńskich w buty męskich bohaterów. Trudno jednak powiedzieć, by brakowało im charakteru - dziewczęta są wychowane w duchu gotowości do walki, choć wciąż wyraźnie pod wpływem gorączki okresu buntu. W pewien absurdalnie znajomy sposób do złudzenia przypominając Max i Chloe z Life is Strange - przy tym nieco mniej od Max i Chloe nieporadne.

Pozostaje wobec tego kwestia jednej z głównych wad dziewcząt: Nie są kapitanem Blazkowiczem. I odpowiedź na ten zarzut brzmi: No właśnie.

I zdecydowana większość pozycji na liście wad gry działa na rzecz tej różnicy. Wrogowie niezbyt chętnie padają od strzałów. Z jednej strony oznacza to zdecydowane spowolnienie akcji, na które nie da się nie narzekać z perspektywy poprzednich odsłon Wolfensteina, ale z drugiej - jeszcze większą wadą byłoby udawanie, że samo złapanie za broń czyni z dwóch gówniar mistrzynie dywersji na miarę „człowieka, który zabił pieprzonego Adolfa Hitlera". Naiwne, nieprzyzwyczajone do wojny - mimo bycia wychowywanymi w jej cieniu - bliźniaczki potrzebują siebie nawzajem jako osłony przed ponurymi realiami ogarniętej powstaniem Paryżem; jedynie w dwójkę zdolne są do osiągnięcia fragmentu tego, na co stać było ich ojca.

Wolfenstein: Youngblood

Oczywiście, nie znaczy to, że gra jest pozbawiona wad. O, nie nie nie - Bethesda nie byłaby sobą, gdyby wypuściła tytuł dopracowany pod każdym względem. Przed wszystkim Youngblood należy zarzucić powtarzalność i monotonię. Gra prędko uświadamia bliźniaczkom, że buty bohaterek nie są uszyte na ich nogi - a postęp historii blokują przeciwnicy zdecydowanie nie na ich poziomie. O ile fabularnie nie powinno to dziwić (patrz: poprzedni akapit), o tyle konsekwencją tego jest wmuszenie na graczu wykonywanie pomniejszych i niezbyt zróżnicowanych misji na przestrzeni ledwie kilku niezbyt rozległych map. Przestrzenny hub w katakumbach wygląda, jakby służył wielu celom, w rzeczywistości jest pustym labiryntem pełnym znajdziek i zapasów. Denerwuje także niezbyt instynktowne rozmieszczenie znaczników misji czy instrukcji, co do miejsca ich wypełniania, a do tego absolutny brak podglądu mapy, o wiele bardziej frustrujący, niż się wydaje.

Na dokładkę, gra jest przerażająco krótka, więc wielu określa ją jako zdecydowanie nie wartą swojej ceny.

Niemniej jednak jest przykładem na to, że nie każda próba stworzenia czegoś innego kończy się dogłębną porażką. Mając na celu skonstruowanie gry pasującej rozgrywką do narracji, narracją do postaci i postaciami do rozgrywki, jakimś cudem udało się Bethesdzie stworzyć grę zupełnie na nowo - i daleką od tragicznej.

Wolfenstein: Youngblood

Za kilka lat pośród fanów serii będzie się mawiało o niej w kontekście Wolfensteina tak samo, jak mówi się o kinowym Dragon Ballu: "nie rozmawiajmy o tym". Problem w tym, że stać za tym będzie wszystko, co nie stanowi dla tego powodu. Dopóki jednak ten czas nie nadejdzie, Youngblood, choć krótka, jest udanym, przyjemnym coopem w uniwersum Wolfensteina - a nie jego odsłoną.

06 Gamereactor Polska
6 / 10
+
udany coop; raczej przyjemna
-
za krotka; powtarzalna; nie dla fanów wolfensteina
overall score
to ocena naszych redaktorów. Jaka jest Twoja? Wynik ogólny jest średnią wyników redakcji każdego kraju

Powiązane teksty



Wczytywanie następnej zawartości