Po spektaklu, jakim uraczyła nas WandaVision, łatwo można było szydzić z pomysłu powrotu do bohaterów tak oklepanych jak Falcon i Zimowy Żołnierz. Rzeczywiście - pierwszy odcinek serialu jest bardzo znajomy, a podobne historie widzieliśmy w przeszłości setki razy. Chociaż ta generyczność ma wpływ na ogólny odbiór epizodu, nie powinna nikogo zniechęcić do oglądania, ponieważ całość nadal satysfakcjonuje formą i dostarcza rozrywki.
Podobnie jak WandaVision, akcja Falcon and the Winter Soldier rozgrywa się niemal natychmiast po wydarzeniach z Avengers: Endgame. Miliardy ludzi powróciły na ziemię, ale globalne społeczeństwo nadal jest podzielone, niesprawne, zepsute. Zwłaszcza bohaterowie, którzy pomogli cofnąć fatalne działanie Thanosa, ledwo wiążą koniec z końcem. Zarówno Sam Wilson (Falcon), jak i Bucky Barnes (Winter Soldier) tkwią pogrążeni w depresji, ale w tle pojawia się nowe zagrożenie, tajemnicza organizacja, która chce przywrócić świat do stanu sprzed "pstryknięciem".
Ani wspomniana organizacja, ani główny antagonista Helmut Zemo nie odgrywają jednak w pierwzym odcinku żadnej roli. Całość skupia się na Falconie i Zimowym Żołnierzu i tym, jak próbują odnaleźć się po Endgame. Nie brak tu zapierających dech w piersiach sekwencji akcji, ale raczej na razie wszystko polega na zimnych spojrzeniach i przygnębionych westchnieniach.
Budowanie narracji jest więc sprytne, ale zdecydowanie zbyt znajome. Odcinek jest jak wycięte pierwsze pół godziny z Captain America: Winter Soldier. Ba, zawiera wątki nie tylko znane z kina superbohaterskiego, ale też szpiegowskiego, w tym Jacka Ryana czy nawet 24 godzin.
The Falcon and The Winter Soldier jest zatem znajomy, owszem. Ale to nie znaczy, że w jakikolwiek sposób zły. Zarówno Sebastian Stan, jak i Anthony Mackie dają tu pokaz swoich umiejętności, nasycając swoje postacie nowymi aspektami i pomysłami. Obsada drugoplanowa również daje z siebie wszystko, prawie każda scena jest perfekcyjnie opracowana, ułożona i wykonana.
WandaVision nauczyła nas, że opowieści o superbohaterach mogą bardzo różnić się od oklepanej formuły, dlatego powrót do niej wydaje się dziwnym krokiem wstecz. Ale to nie znaczy, że mamy do czynienia z fikołkiem. Pomimo że pierwszy odcinek syci widzów raczej pustymi kaloriami, kto od czasu do czasu nie lubi zjeść dobrego Big Maca?