Popularne książki Jacka Carra o dowódcy Navy Seal, Jamesie Reece'u, bardzo przypominają, powiedzmy, Jacka Reachera lub Jacka Ryana, w których wysoko wyszkolony człowiek przedziera się przez hordy wrogów, zachowując nienaganną moralną postawę wobec życia, wojny, lojalności i poświęcenia, a wiele z tego jest tak typowo głupkowatym Amerykaninem i wypchanym frazesami, że częściej niż myślę, że jest to rozsądne, wydaje się czystym nonsensem. Mimo to sprzedaje się jak ciepłe bułeczki, a kiedy reżyser Training Day Antoine Fuqua i gwiazda Tomorrow War Chris Pratt szukali odpowiedniej książki, aby przekształcić się w serię thrillerów akcji, książki Carra znalazły się na szczycie listy życzeń. Teraz jest już na Amazon Prime, a ja obejrzałem wszystkie osiem odcinków, a po nieco ponad sześciu godzinach zebranego Pratta w kudłatej brodzie hobo, jestem gotowy do rozdania ocen.
Komandor porucznik James Reece i jego pluton operatorów Seal Team 7 znajdują się w trudnej sytuacji, mówiąc oględnie, na początku pierwszego odcinka, kiedy dezinformacja z niewiarygodnego źródła naraża cały pluton na niebezpieczeństwo podczas misji w Syrii. 12 mężczyzn ginie na miejscu, podczas gdy Reece'owi i koledze Boozerowi udaje się wydostać z tego żywcem, a po tym, jak obaj docierają do ojczyzny, The Terminal List i jej historia naprawdę wkraczają na wysokie obroty. Na początku okazuje się, że coś nie do końca zgadza się ani z informacjami podanymi przed misją, jak zostały podsumowane w różnych raportach, ani z tym, jak dowódcy Reece'a zachowują się po pogrzebach. Twardoskóry agent bojowy Pratta wyczuwa kłopoty i zaczyna zagłębiać się w to, co szybko okazuje się być spiskiem, który rozciąga się aż do Białego Domu.
Historia The Terminal List jest cienka jak papier. Liść cienki. Jak papier do pieczenia, w pewnym sensie. Sam spisek sprawia wrażenie, jakby został napisany na serwetce podczas przerwy na lunch, a w założeniu, które często wydaje się naprawdę złym odcinkiem NCIS, brakuje niuansów, głębi i realizmu. Postacie przypominają głównie chaotyczne klisze, dialogi są jak coś z parodii Key & Peele, a sposób, w jaki postać Pratta miażdży się, bez sumienia i wyrzutów sumienia, wyraźnie wywołuje silne wibracje Jacka Reachera. To nie jest dobre, proste i proste - a to, co jest mało akcji, jest wyciągnięte i wyhaftowane, aby przetrwać sześć godzin. Ta seria powinna być filmem fabularnym. Dwie godziny, mroczniejsze i mniej jawnie serialowe, z postaciami o głębi i wiarygodnej logice.
To powiedziawszy, trudno jest uciec od tego, jak sprytnie połączone są same części akcji. Zamiłowanie Pratta do działań wojskowych jest czymś, o czym mówił od czasu swojej wyprawy Do Zero Dark Thirty. Porusza się bardzo dobrze, strzela bardzo dobrze i w przeciwieństwie do 90% wszystkiego w sposób żołnierza / wojny, który jest wykonywany w Hollywood, wygląda to prawdziwie, jakby ludzie strzelający byli w rzeczywistości wyszkolonymi żołnierzami, a nie aktorami, którzy zostali nauczeni, jak trzymać AR15 rano przed strzelaniem. Pratt ma mechaniczną kontrolę nad ciałem, prawie bezbłędne prowadzenie pistoletu i sposób, w jaki przynosi swoją usługę SIG do swojego ciała, gdy chodzi po zakrętach w wąskich korytarzach i sposób, w jaki przesuwa ramiona swoim AR15, gdy wspina się po schodach, które wiją się w górę, robi na mnie wrażenie. Podoba mi się. Jestem bezwstydnie stronniczy wobec tego rodzaju wewnętrznych działań wojskowych, a kiedy sprawy na liście terminali się nagrzewają, naprawdę wierzę, że Pratt jest agentem Seal Team 7 i niczym więcej.
Szkoda jednak, że nie do końca potrafi unieść scen dialogowych. Ponieważ dzięki dobrej akcji i silnemu Prattowi w bardziej "przejmujących" momentach mogłem łatwo wybaczyć historię, czując się tak, jakby została zapożyczona z tyłu pudełka płatków śniadaniowych. Pratt jest idealny w roli Star-Lorda, ponieważ jego zabawna lekka komedia może zabłysnąć i podnosi stoicki gatunek komiksu na nowy poziom. Tutaj stara się grać ciasno, powściągliwie, a jego "udręczona", mroczna postać niestety nigdy nie wydaje się wiarygodna. Brakuje zasięgu Pratta, a jego obecność jest przelotnie słaba w bardziej "dramatycznych" kluczowych scenach, a szkoda. W końcu The Terminal List to jedno długie stereotypowe wzruszenie ramionami, którego kontynuacja najprawdopodobniej natychmiast przypomni ci o długotrwałym NCIS.