Dzień Powrotu nie okazał się najszczęśliwszym dniem w życiu. Przynajmniej nie dla fanów serii. Wielu z nich już przed premierą zbojkotowało grę, twierdząc, że nijak ma się ona do ich ukochanego uniwersum. Czuję się zobligowany, by pewną sprawę już na wstępie wyjaśnić. Jestem miłośnikiem serii od pierwszej części i, na domiar złego, nie gustuję w grach multiplayer. Co zatem mogło się udać w chwili, gdy uruchomiłem Fallouta 76? Prawdopodobnie niewiele. Podszedłem jednak do tematu na trzeźwo i postanowiłem spokojnie przeczekać pierwszy wybuch społeczności w schronie. Następnie napisać recenzję dopiero po wypuszczeniu wielkiej aktualizacji. Byście mieli świadomość tego, czym była, a czym jest w chwili obecnej gra, pozwoliłem sobie podzielić wrażenia na dwie części.
Oj, jaka piękna tragedia. Po premierze łatwiej byłoby mi wymienić rzeczy, które w grze w ogóle działały. Jeśli nie planowaliśmy samotnego poznawania świata, mogliśmy zapomnieć o dobrej zabawie czy wczuciu się w uniwersum gry. Trudno bowiem się wczuć, gdy nie działają nawet tak podstawowe mechaniki, jak odprawy przed poszczególnymi misjami - gra była pod tym względem praktycznie pozbawiona udźwiękowienia. Zatem niczym niemowlę wypuszczone na pole minowe próbowaliśmy pełzać po omacku w nadziei, że ten głupi pomysł skończy się dla nas pomyślnie. Byliśmy bez najmniejszych szans.
Skacząc od punktu do punktu rośliśmy w siłę, aż do momentu, w którym gra stwierdziła, że tak się bawić nie będziemy i z uporem maniaka sugerowała, że każda czynność, w tym sprzątanie mieszkania, jest od niej ciekawsza. Bo i jak można inaczej określić notoryczne spadki klatek, zawieszanie, a nawet wyrzucanie do pulpitu? Jedno jest pewne: jeśli celem Bethesdy było narobienie sobie jeszcze więcej wrogów, to możemy mówić o pełnym sukcesie. Choć sam jestem zwolennikiem dyskusji i łatwo nie poddaję się jakimkolwiek nagonkom, muszę przyznać, że jestem w stanie zrozumieć rozgoryczenie gracza wydającego na grę ciężko zapracowane, i to niemałe pieniądze. To po prostu boli jak diabli, a czy istnieje bezpieczniejsze miejsce na wylanie swojej złości niż internet?
Grając w pojedynkę nie byliśmy zatem w stanie cieszyć się dostatecznie opowiadaną historią, która już sama w sobie po przeczytaniu kilku dokumentów nie jest jakaś szczególnie wzniosła, ale też nie czarujmy się - nadal mamy do czynienia z grą multiplayer, więc siłą rzeczy, nastawiając się na samotne przemierzanie pustkowi, prędzej czy później musimy zmierzyć się z następstwami. Grając w grupie było znacznie lepiej. Choć zadania nadal borykały się z plagą robactwa, byliśmy chociaż w stanie wspólnie przemierzać świat, próbować coś ciekawego stworzyć i polować na większe maszkary przemierzające postapokaliptyczny świat. Czyli, w skrócie, robić wszystko, do czego gra tak naprawdę została stworzona. I pomimo narzekań tak naprawdę wielokrotnie byłem świadkiem tego, że ludzie potrafią z gry czerpać radość. Nie było też ani jednego momentu, by serwery świeciły pustkami. Już po niespełna dobie można było spotkać wojowników na wysokich poziomach. Można? Można. Choć mnie to w pełni nie satysfakcjonowało, przyznam, że przez pierwsze kilkanaście godzin bawiłem się, pomimo problemów, niezgorzej. W końcu nadszedł wyczekiwany Dzień Powrotu.
Wielka, ważąca prawie 50 GB „łatka" nie miała być objawieniem i nie traktujmy jej w ten sposób. Aż głupio pisać, ale miała uratować jakikolwiek i tak nadszarpnięty już wizerunek nowego Fallouta. Aby w pełni doświadczyć wszystkich wprowadzonych zmian, postanowiłem jeszcze raz opuścić kryptę - czyli, mówiąc wprost, stworzyć zupełnie nową postać i dać szansę grze, by zrobiła na mnie pierwsze (drugie) wrażenie.
Nie mogę powiedzieć, by się jej to udało. Aczkolwiek jest odczuwalnie lepiej. Przede wszystkim już przy tworzeniu postaci z głośników krypty nadzorczyni informuje naszego przyszłego bohatera, z czym będzie się za moment borykał. Napotkane roboty witają nas po imieniu, opowiadają typowe dla świata sucharki i... w pewien sposób czujemy się jak w domu. Oczywiście, są to tylko niewielkie głupotki, ale pozwalają nam cieszyć się początkiem i lepiej poczuć klimat gry. Po wyjściu z krypty również nie zauważyłem problemów z udźwiękowieniem, a konkretnie - z jego brakiem.
Poprawiono również wszelkie oznaczenia dotyczące misji i chociaż nie działa to jeszcze perfekcyjnie, jest znacznie bardziej przejrzyście i przynajmniej wiemy, co mamy robić. Niestety, nadal poboczne zadania potrafią się dublować lub wyświetlać nie w tej kolejności, więc w tym temacie jeszcze daleka droga. Natomiast zniwelowano poczucie wszechobecnego zagubienia w grze, a to, w moim odczuciu, zwłaszcza dla nowych graczy, robi kolosalną różnicę przy obcowaniu z tytułem. Nadal jednak nie poprawiono stabilności serwerów, więc przygotujcie się na notoryczne spadki animacji czy zmrożenia ekranu. Choć grając samotnie jesteście w stanie ominąć ten problem, spójrzmy prawdzie w oczy - kto w Fallouta 76 gra tak naprawdę bez znajomych?
Nie bez kozery gra została okrzyknięta zmodyfikowaną częścią czwartą. Poza rozwojem postaci, na który początkowo kręciłem nosem, a później okazał się naprawdę ciekawy i przemyślany, wszystko już wcześniej widzieliśmy, i gra nie będzie w stanie niczym zaskoczyć weteranów. No, chyba że fauną i florą, bo musicie wiedzieć, że nie jest to ten sam zniszczony wojną świat. Tereny Zachodniej Wirginii są znacznie bardziej kolorowe i często wręcz nietknięte przez kataklizm. Dziwne uczucie. Ale dzięki temu świat gry nie jest tak monotonny i zwiedzanie go w dobrym towarzystwie to czysta przyjemność. Niektóre miejscówki robią naprawdę dobre wrażenie i cieszą oczy. Niestety, euforię skutecznie niweluje ciągłe doczytywanie się tekstur i typowe dla gier Bethesdy błędy w zachowaniu przeciwników, przez co ładnego świata nie jesteśmy w stanie traktować zupełnie poważnie.
Bestiariusz wzrósł kilkakrotnie i cieszy jego różnorodność. Choć złośliwi powiedzą zapewne, że wielkie nietoperze to po prostu smoki ze Skyrima po liftingu. Nic jednak tak nie poprawia nastroju, jak zmutowany opos czy wiewiórka. Wiele odmian robotów, zupełnie nowe rodzaje ghuli i zmutowane zwierzęta czynią świat bardziej wyrazistym i łatwiejszym do przełknięcia. A musicie pamiętać, że nie uświadczycie tutaj zaprogramowanych postaci niezależnych. Z tymi obcujemy za sprawą taśm z nagraniami, od czasu do czasu minie nas po drodze przyjazny blaszak, czasem z którymś wymienimy towary i... to w zasadzie tyle. Wszystkie interakcje prowadzimy z innymi graczami, bo takie było założenie gry. To właśnie Wy będziecie tworzyć społeczność serwerów Fallouta 76, to właśnie Wy, jak głoszą hasła propagandowe, odbudujecie Amerykę. O ile tylko oczywiście zechcecie.
Przed grą daleka droga. I nie zamierzam nawet udawać, że jest inaczej. Fallout 76 w otrzymanej formie nie powinien w ogóle ujrzeć światła dziennego. I chociaż potężna łatka - zapewne pierwsza z wielu - nieco niweluje niesmak wywołany premierą, to musicie zdawać sobie sprawę, że jest to dopiero początek męczącej tułaczki. Gry tego pokroju przygotowywane są z myślą o długoletnim wsparciu i prawdopodobnie już za rok lub dwa tytuł będzie prezentował się zupełnie inaczej. Żyjemy jednak tu i teraz, a teraz jest bardzo średnio. Jest olbrzymi potencjał i osobiście go dostrzegam. Jednak czy tytuł przerwa próbę czasu i przede wszystkim przeżyje, często uzasadnione, ataki fanów?
Zobaczymy. Na chwilę obecną gra nie dostarcza najważniejszego - poczucia budowania prawdziwej społeczności. Warto jednak chociaż na moment się zatrzymać i wziąć głęboki oddech. Gdy spojrzymy na grę zupełnie na chłodno, potrafi dać ona również frajdę, o ile będziemy odbierać ją taką, jaka jest, a nie jaka miała być w naszych wyobrażeniach. Będę bacznie przyglądać się, jak rozwinie się ta produkcja w nadchodzących latach. Na chwilę obecną dla mnie to przede wszystkim spędzanie czasu ze znajomymi w znanym uniwersum. Czym Fallout 76 jest dla Was?