Plants vs. Zombies: Battle for Neighborville, trzecia odsłona spin-offu głównej serii o podtytule "Garden Warfare", pojawiło się nagle i z miejsca okazało się dużym sukcesem. Według raportu Games Sales Data najnowsza produkcja studia PopCap Games była najlepiej sprzedającą się grą w regionie EMEAA (Europa, Bliski Wschód, Azja i Afryka). Dane dotyczą co prawda tylko dystrybucji cyfrowej, ale i tak robią wrażenie, biorąc pod uwagę jesienną premierę FIF-y 20 czy bardziej rozdmuchanych blockbusterów, jak choćby Ghost Recon: Breakpoint, który to z kolei zawiódł pokładane w nim nadzieje. Zaskakujące jest jeszcze to, że "Garden Warfare 2" z 2016 roku, który zdobył całkiem przyzwoite noty na poziomie 80%, był uznawany przez graczy jako zdecydowanie gorszy tytuł od przegenialnej "jedynki", w którą zagrywałem się na początku 2014 roku, i nic nie zapowiadało powrotu marki.
PopCap przemyślało jednak, co zaskoczyło w pierwszym "Garden Warfare" i w lekko zmodyfikowanej formie przeniosło do "Battle for Neighborville", co po pięciu latach, kiedy to prawie całkowicie zmienił się rynek, stanowi jedną z lepszych gier rodzinnych dostępnych na rynku. Celowo użyłem słowa "rodzinny", bowiem podobnie jak w pierwszej części, tak i tutaj odnajdą się osoby, które na co dzień grają w bardziej poważniejsze strzelaniny, jak i te, które dopiero zaczynają swoją przygodę z grami i rozgrywką kompetytywną.
W oswojeniu się z grą i klasami (zwłaszcza z tymi nowymi, o których jeszcze napiszę) pomaga tryb dla jednego gracza, który przypomina trochę kampanię fabularną znaną z Call of Duty. Choć obie z tych rzeczy są tylko rozgrzewką przed zabawą z innymi graczami, to w FPS-ie Activision ta granica pomiędzy jednym a drugim wariantem jest wyraźniejsza. Nie oznacza to jednak, że coś z "Battle for Neighborville" jest nie tak - trzeba tylko pamiętać, że nie ma tam większego scenariusza, postaci czy fabuły jako takiej. Bardziej przypomina to zbiór misji typu eskorta czy odpieranie kolejnych fal przeciwników, co w zupełności wystarcza. Naprawdę nie potrzebuję stworzonego na siłę uzasadnienia dla ogrodowych potyczek roślin i zombiaków - popularna ostatnimi czasy metanarracja wyszłaby tutaj co najwyżej groteskowo. Seria od początku była skierowana głównie do młodszych graczy - czuć to w szczątkowych dialogach czy ogólnej stylistyce gry - i cieszę się, że tak pozostało.
Oprócz oswajania się z grą, tryb "single" to dobre źródło złotych monet (waluta wewnątrz gry), za które kupujemy dosłownie wszystko, nawet punkty doświadczenia. Tak, trochę mnie to zdziwiło i na początku wietrzyłem w tym mikrotransakcje, pamiętając, jak mocno oparte były na nich poprzednie dwie odsłony serii, ale tutaj nic takiego nie ma. Plants vs. Zombies: Battle for Neighborville nie ma żadnych mikrotransakcji, co jest oczywiście skutkiem loot boksowej afery sprzed dwóch lat i kolejnych regulacji prawnych z tym związanych. System progresji oparty jest o bonusy, które wybieramy w Przebieralni (miejscu, gdzie możemy zmienić klasę postaci, jej strój czy stronę - z zombie na roślinki i na odwrót), a całość przypomina system z Call of Duty: Black Ops 2. Każda klasa ma ograniczone miejsca na perki i w zależności od jakości danego bonusu jest on odpowiednio droższy (zajmuje więcej serduszek). Perki są naprawdę różne, ale nie zmieniają znacząco stylu grania - wspomagają w walce i nierzadko decydują o wygranej lub przegranej, jednak nie są to takie zmiany, jak w pierwszej części, gdzie jeden pakiet mógł całkowicie przetransformować daną klasę.
Nowe ulepszenia zdobywamy poprzez awanse na kolejne poziomy, co jest odpowiednio podkreślane i dodatkowo nagradzane przez grę. Dosłownie za każdą czynność w Plants vs. Zombies: Battle for Neighborville zostajemy poklepani po główce. Kojarzy się to oczywiście z grami mobilnymi, gdzie tego typu mechanizmy służą jak najdłuższemu zatrzymaniu graczy przy ekranie. Łączy się to rzecz jasna z głównym odbiorcą produkcji PopCapu - młode umysły są bardziej podatne na działanie systemu nagradzania (choć patrząc na popularność loot boksów czy "unboxingów", to i dorosłe osoby często nie mogą się oprzeć). Cóż, tego aspektu nie było mi dane przetestować na żywym organizmie (nie miałem na podorędziu dziecka - ci niekompetentni recenzenci...). Ale samo nastawienie gry na jak najczęstsze komunikowanie graczowi: "Jesteś spoko i nawet jak przegrywasz, to dalej jesteś spoko" w tak oczywisty sposób pokazuje, jak silnie zmieniło się projektowanie produkcji wieloosobowych.
Pod względem rozgrywki "Battle for Neighborville" nie różni się zanadto od tego, do czego przyzwyczaił nas pierwszy "Garden Warfare" i tak naprawdę dostajemy więcej tego samego. Naprawdę strzela się świetnie, a arcadowosć całości tylko dodaje smaczku. Twórcy postanowili nie eksperymentować również w kwestii klas, choć warto wspomnieć o wyraźnym podziale na atak, obronę i wsparcie, co mi skojarzyło się z Overwatch (i jest to jak najbardziej dobre skojarzenie). Do dyspozycji graczy oddano łącznie dwadzieścia klas postaci, choć tak naprawdę jest ich tylko dziesięć, bowiem i u roślinki, i u zombiaka są one w zasadzie identyczne. Oprócz kilku nowych klas, jak choćby Kung Fungusa, Supermózga czy Elektrozombie, nic się tak naprawdę nie zmieniło. Wśród roślin moim faworytem jest kolba kukurydzy, która strzela popcornem, a do tego posiada jeszcze wyrzutnię rakiet. Świetnie sprawdza się na bliskie i dalekie dystanse; podobnie zresztą jak żołnierz zombie uzbrojony w karabin paintballowy. Każdy znajdzie coś dla siebie, wspomniane już modyfikatory urozmaicają rozgrywkę.
Na specjalne wyróżnienie zasługuje tryb fal podobny do tego z Mass Effect 3, co przypomniało mi, jak wiele czasu spędziłem z grą BioWare. Ten z "Battle for Neighborville" również jest świetny, bo oprócz zwykłego strzelania do przeciwników i testowania umiejętności jest urozmaicony walkami z bossami i zadaniami specjalnymi. No i to dobra okazja do zarobienia jeszcze większej ilości monet.
A za nie (oprócz doświadczenia) kupuje się głównie przedmioty kosmetyczne, których jest po prostu od groma. Sam raczej nie przepadam za skórkami i najbardziej podobają mi się bazowe "outfity", jednak fani wszelkich emotek, strojów i innych tego typu rzeczy będą mieli co robić. Do zdobycia są całe zestawy, jak i pojedyncze przedmioty.
Plants vs. Zombies: Battle for Neighborville byłoby jednym z największych pozytywnych zaskoczeń tego roku, gdyby nie problemy techniczne. Na początku września gra wystartowała jako wczesny dostęp i wraz z kolejnymi tygodniami dodawano do niej kolejne tryby, by 18 października osiągnąć status "1.0". Praktycznie od początku mojej przygody z tym tytułem zdarzały się spadki płynności, jednak to z czasem minęło, pewnie za sprawą aktualizacji. Jedna rzecz pozostała jednak niezmieniona - bardzo często po zakończeniu meczu gra się zawieszała i jedynym sposobem na odblokowanie komputera była magiczna kombinacja znana każdemu PCMR: Ctrl+Alt+Del. Nie chodzi nawet o marnowanie czasu, było to po prostu irytujące i dwa tygodnie po oficjalnej premierze raczej nie powinno mieć miejsca.
Miejmy nadzieję, że sprzedażowy sukces gry spowoduje szybką naprawę błędu i dalszy rozwój tytułu, bo "Battle for Neighborville" nie ma konkurencji w swojej klasie. Świetna produkcja, w której można utopić wiele, wiele godzin i, co najlepsze, jest o połowę tańsza niż standardowe tytuły AAA. To chyba dobitnie pokazuje, że wielkie budżety i wielkie kampanie marketingowe są niczym, jeśli ostatecznie nie dostajemy dobrej gry. A w ostatecznym rozrachunku taką właśnie jest Plants vs. Zombies: Battle for Neighborville.