W Nowym Jorku lat 80. popularne muppety z Good Morning Sunshine śpiewają o przyjaźni i sile miłości. Za kulisami i za puszystym materiałem muppetów prawda jest znacznie mroczniejsza. Twórca Good Morning Sunshine, Vincent Sullivan (Benedict Cumberbatch), próbuje utopić swoje wewnętrzne demony w alkoholu w niezbyt spokojnym życiu rodzinnym. Kiedy pewnego dnia jego syn Edgar znika bez śladu, Vincent bierze sprawy w swoje ręce, aby oczyścić swoje imię i odzyskać zaufanie syna.
Aha, do Vincenta dołącza również gigantyczny potwór o imieniu Eric, halucynacja przekleństw, która powstała z poczucia winy Vincenta po tym, jak zdał sobie sprawę, że mógł zapobiec zniknięciu swojego syna. To właśnie sprawia, że Eric wyróżnia się na tle innych podobnych programów i filmów, ale pokazuje również zmarnowany potencjał kryjący się za skądinąd intrygującym założeniem. Eric sprawia wrażenie w zasadzie pełnometrażowego filmu, który w większości został rozciągnięty do sześciogodzinnego miniserialu, gdzie po dwóch odcinkach szybko staje się jasne, że tak naprawdę nie ma zbyt wiele do opowiedzenia w ciągu tych sześciu godzin. Tematycznie po prostu stąpa po wodzie i czekasz, aż coś się wydarzy, zamiast angażować się w fabułę.
Oprócz zniknięcia chłopca i przerażającego zachowania jego ojca, serial zajmuje się również bezdomnością i systematyczną korupcją w Nowym Jorku - elementami, które stają się centralne dla historii, ale które również odbijają się echem w pustce, ponieważ projekt jest płaski, w najlepszym razie niezdarny. Polityczne ramy w niewielkim stopniu wzmacniają podstawowe założenie, które staje się coraz mniej ważne, gdy serial zagłębia się w półświatek miasta. Niestety, najmniej zadziałał tytułowy bohater Eric. Potwór muppet Eric nie do końca wykorzystuje swój pełny potencjał, ponieważ istnieje tylko po to, aby stale przypominać widzowi, kto jest prawdziwym potworem pod łóżkiem.
Biorąc to pod uwagę, myślę, że jest kilka aspektów, które nadal działają. Uwielbiam brudny, niechlujny wygląd lat 80., a Cumberbatch jest świetny zarówno jako główny bohater, jak i aktor głosowy Eric. Bardzo podoba mi się nastrój, estetyka, wybory muzyczne i ambicje stojące za miniserialem. McKinley Belcher III ma również chwiejne założenie w roli uczciwego policjanta z NYPD, który próbuje powiązać zniknięcie swojego syna z podobną sprawą, której policja z jakiegoś powodu nie chce ruszać.
Dlatego tak wielka szkoda, że im dłużej trwa, tym bardziej serial staje się tak niepotrzebnie zawiły i zbyt oczywisty. Po prostu wolałbym, żeby Eric miał formę zwartego filmu fabularnego, ponieważ mini-serial szybko traci wspólny wątek, próbując opowiedzieć więcej, niż jest w stanie udźwignąć. Jak już wspomniałem, jako serial kryminalny, Eric ma swoje momenty, ale jako serial dramatyczny najczęściej czekasz na jego zakończenie.